piątek, 11 września 2015

niedziela, 29 marca 2015

Zawód miłosny - Jim Beam + cola (Krótka historia kolejnej puszki)

Zapewne żniwo dzisiejszego dnia będę odczuwał do wtorku. Oj głupi ja, głupi. Harówka w ogrodzie, dobra rzecz, ale rok minął do feralnego "wypadku" a kostka i stawy, nadal nie sprawne - aż wkurwiające... Ale raczej ckliwe użalanie się nad sobą Was nie interesuje.

Otóż, aby być fair sam ze sobą, to przy okazji niedzielnych zakupów dopełniłem całości. Z myślą o tym miejscu zakupiłem kolejną, a zarazem ostatnią puszkę - Jim Beam + Cola, którą z resztą w tym momencie konsumuję. 

Co, jak i dlaczego?
Nazwa Jim Beam + Cola (importowany - czuję się jeszcze bardziej usatysfakcjonowany, że to właśnie dla mnie ktoś narobił sobie tyle zachodu)
Pojemność:  330ml
Cena: ok 7 zł
Alkohol: 4,6% (obj.) - tutaj niestety pierwszy raz skojarzyło mi się z niechybnym Royal'em.
Skład: Cola (podany pełny skład - jest i cofeina) - 89,7% + Bourbon Whiskey Jim Beam (10,3%).
I niestety - nie jest to ten sam smak, który pamiętałem. Może jestem za bardzo subiektywny, z tego względu, że ostatnie puszkowane wspomnienie chciałbym wyprzeć z pamięci. Po pierwszym łyku niestety przypomniał mi się Royal.
Akcent JB jest wyczuwalny, wzbogacony jakimś sztucznym aromatem. Jakość Coli jest niska - zupełnie inna niż w JD i do tego ten voltaż, wołający o pomstę do nieba. Rodzi się pytanie w głowie, po co stworzono ten produkt? Niestety nie dotarłem do odpowiednich informacji temporalnych, ale wydaje mi się, że spece od marketingu w JB pozazdrościli JD i wypuścili to... coś. Nie jest to smaczne. Dla amatorów Jim Beam'a, jest to pewnego rodzaju porażka. 
2 tygodnie temu w Lidlu był promocja właśnie JB - 1 L kosztował poniżej 60 zł. Grzech nie wziąć. Wziąłem, skonsumowałem tego samego dnia (nie sam - nie jestem spidermanem i nie lubię latać po ścianach). Zawsze chwaliłem ten trunek - stawiałem go na szali z JD. A proporcje "posiadówkowe" zawsze rosną w miarę konsumpcji - dlatego kończyliśmy trunek w stosunku 1/3 - 1/2. Tamten wieczór wspominam pozytywnie, niestety tej puszki nie będę wspominał pozytywnie.
Jeśli już musicie wybierać gotowy drink - polecam Jack'a + Cola. Cola w tamtym drinku jest poprawnej jakości, jest o 3% więcej Jack'a w drinku - i walory smakowe dzięki temu są wyższe.
Jeśli chodzi o JB - to te (bagatela) 3-5% dały by wiele + wykorzystanie receptury Pepsi, która od lat krąży w internetach - nie skazywałaby tego czegoś na taką porażkę.
Gimbaza i tak nie kupi - bo to nie JD.

Pijcie na zdrowie.
Post pisany przy pomocy drinka puszkowanego Jim Beam + Cola - gorąco nie polecam

środa, 25 marca 2015

O pewnej puszce (ad dygresium - I'm back Bitches)

Zabierałem się do tego jak jeż do dupy. Ale temat jest tak ważny - że musi być "poruszony".

Od początku - na warsztat wzięta lubiana puszeczka Jack Daniel's + cola (nie mylić z coca-colą - o nie!!!).
Motto, które przyświeca na puszce - "A prefect mix of whiskey & cola". Czy to połączenie jest aż tak idealne - nie do końca.

Pojemność: 330 ml
Alkohol: 6% (obj.)
Skład: Mix Coli z kofeiną - 86,1% & Jack Daniel's Tennessee 13,9%

Wszystko rozchodzi się o voltaż. Wiecie, lub nie - że lubie whiskey z colą i nie za bardzo mnie interesuje opinia, że tylko frajerzy tak piją. Może i frajerzy - ale whiskey za 780 zł za 0,5 nie wypiłbym z Colą - może dodałbym pare kropel MD, mój smak. Na pewno bym się nie podzielił. O ile Złoty Johny został okraszony colą, to Jack Daniel's White Rabbit już nie. Ale magią moich drinków, jest to że nie przesadzam z proporcjami, ani w jedną, ani w drugą stroną. Preferuję piątą lub czwartą część whisky/whiskey zalaną dopełniaczem.Tutaj te 13,1% to zdecydowanie za mało. Brakuje aromatu JD - o ile przy coli można o nim pisać. Prozaicznie - trochę tego trzeba wypić, by poprawić sobie nastrój, co jest mało ekonomiczne.
Kończąc dywagację - cola zastosowana w tym wynalazku jest dobrej jakości - nie jest to coca-cola czy pepsi. Ale daje rade, co mogłoby się wydawać - że to będzie największa wada tego drinka.

Dla kogo jest ta puszka - a dla każdego - dla gimbazy, której nie stać na butelkę w kształcie Pałacu Kultury i Nauki - a bardzo chcą pokazać - że nie piją taniej wódki, ale tak czy tak na niej kończą.
Dobra jest również, na grilla - gdzie znajomi zaprosili na piwko, ale ty po prostu nie lubisz piwa, a głupio wyjść na burżua... Dobry jest na wiele okazji, ale (kolejne ale... sponsorem dzisiejszego wpisu jest słowo ale...) nie jest dobry jeśli lubisz whisky i ten trunek pozwala Ci na lepszą percepcje i przemyślenia. Co to to nie. Nie jest to substytut. To jest ciekawy produkt - odrębny produkt - o którym należy pamiętać w niektórych sytuacjach. Na pewno jest to alternatywa dla drinków puszkowanych czy butelkowanych z czystą wódką.

Niespodzianka. O ile moje spotkanie z puszkami JD czy Jim Bima, nie były dla mnie dziewicze, o tyle dla Was kochani skusiłem się na test xeroboya, który sobie stał na półeczce sklepowej tuż obok JD. Widać było jak by chciał powiedzieć - też jestem fajny, zobacz, też mam czarną puszkę białe napisy i czerwoną obwolutę. Kup mnie, jestem tańszy i smakowity. No weż mnie. Wziąłem. Metoda porównawcza jest jedną z prostrzych metod naukowych, dla mnie lepiej.
Co wziąłem?
Nazwa (chyba): Royal Label Ready to drink (motto whisky&cola flavour)
Pojemność: 330 ml
Alkohol: 4,4% (obj) - różnicę widać na pierwszy rzut oka.
Przed przystąpieniem do konsumpcji zabrałem się za skład. Ze świecą szukać tutaj jakiejkolwiek whisky, chyba, że ma ona nazwę: aromaty. Whisky zastępuje tu 96% spirytus - to mnie z lekka zmierziło. Oprócz spirytusu i aromatów, jest jeszcze: woda, co2, kwas cytrynowy i barwnik. TO nie jak w JD - (Cola ze składem chemicznym + Jack). No to zaczęło się ciekawie. Po otwarciu - coś ze środka syczało, myślałem, że mi się wydawało, ale niestety nie. 
Walory smakowe: mogę je porównać do płynu do naczyń aro, rocznik bieżący, z ostrym zapachem wody kolońskiej brutal. Syf. Tak chujowego "czegoś" nie piłem nigdy. Ale piłem dalej - chciałem wyczuć nutę jakiejkolwiek whisky. Zapomniałem, że przecież jej tam nie ma - to tylko flavour w postaci aromatów.

Drogi autorze - czytałeś skład - dlaczego piłeś dalej? 
Nie wiem.

Kiedyś, zapiekła mi się butelka od borygo, więc co - ząbki - odkręcanie - i posmakowałem. Podczas konsumpcji przypomniał mi się tamten dzień.
Puenta: nie kupować - możecie też pokazać środkowy palec z pozdrowieniami ode mnie.

Za literówki przepraszam, ale jestem od miesiąca posiadaczem MacBooka - i przesiadki między systemami powodują małe problemy tylko z pisaniem.

Post pisany przy szklance Black&White + Coca-Cola

Pijcie na zdrowie - tylko nie Royal... tego gówna się wystrzegać.

niedziela, 1 marca 2015

Barcelona i Galaxy S6 i S6 Edge

Jak na prawdziwego Geeka przystało oglądałem live konferencję z Barcelony - Samsung Galaxy Unpacked. Official live streaming.
Edit: Film usunięty przez Google - za długi, ale pewnie w ciągu paru minut pojawią się oficjalne skróty.


Przyjemnie się tego oglądało - oprawa - hi resolution. Ale nie o tym.
O samych urządzeniach - tak są 2 - zgodnie z przeciekami: Galaxy S6 i S6.

Design: Iphonowo, przycisk home / czytnik linni papilarnych - nieco większy. Metalowa ramka. Plecki - wysoki połysk / ale nie wychwyciłem materiału.

S6 vs. S6 edge
Oba 5,1 Cala - edge - pierwszy telefon z zaokrąglonym ekranem po obu stronach - Jak Note 4 Edge - ale po obu - Fajna recenzja Zbigniewa Urbańskiego, który pewnie już kręci dla Onetu mając urządzenia w rękach.

Wyświetlacz:
5,1 577 ppi!!!

Inne:
Wbudowana bateria - tłumaczą, że dopiero teraz - bo technologia jest już w ich wypadku niezawodna i się tego nie boją + wbudowany moduł ładowania bezprzewodowego
Mniej niż 7 mm "grubości" telefonu!

Procesor - 64bit, co pozwala na szybszą pracę i mniejsze obciążenie baterii. 
Szybkie ładowanie - 10 min = 4 h korzystania
Ram: Technologia ddr4 (2 lub 3 - z wrażenia nie zanotowałem)
Wersje - najmniejsza 32 gb

Soft: Android 5.0 - ładnie wyglądał - + możliwości zakrzywionego ekranu duże. Ujednolicenie systemu, zmniejszenie pól informacji, mniej ikon - większości zamienione na tekst.

I samsung pay - rejestracja swojej karty i płacenie zbliżeniowe - dopiero teraz bo wbudowana bateria.

Tak pokrótce - Jaram się jak koń na paszę!

Będzie dostępny od 10.04 w 20 krajach na początek.

P.S. Streaming na Youtube - każdy może na żywo - love hangouts

Pijcie, na zdrowie

niedziela, 22 lutego 2015

Pijcie whisky

Po 0,7 - napiszę tak - pijcie whisky nie wódkę.

Pijcię na zdrowię!!!

Wspomnienia cudowne!

środa, 18 lutego 2015

Widmo strachu czyli jak to szewc bez butów chodzi...

Seriously? Ale tak na poważnie? Nie idzie sobie życie tak jak człowiek zaplanował, ale zbiegi okoliczności podcinają skrzydła, żyły, gardło. 

Prozaiczna sprawa - system nadaje się (od dłuższego czasu) do reinstalacji. Normalne. Brak tej operacji od 1,5 roku, przy wielu aplikacjach w sieci wewnętrznej, pracy w domenie, pracy zawodowej, programach różnej maści, instalacji, reinstalacji, musiał się posypać. Ale tak na poważnie - mi? Tak. 

I tutaj łapie człowieka nostalgia. Co jak co, ale przy takim profilu działalności, mój sprzęt powinien dawać przykład niczym Andrzej z przejazdu kolejowego. Ale WIN 7 HP, +12 GB RAM, +i7-3537U nie tylko tak chcę się ode mnie uwolnić. 

Ku przestrodze...
2,5 roku temu poprzednik przez małą awarię wyzionął ducha. Do dzisiaj spogląda na mnie z półki. Nauczony życiem, zwracam uwagę na wszelkiego rodzaju przepięcia, czy na zasilaczu, czy na gnieździe AC, czy ostatecznie na usb. Długotrwałe przepięcie, zły "prąd" na zasilaczu, choćby odchył w skali 2% może doprowadzić do "nadpalenia" płyty głównej, a stąd blisko do spalenia mostu Łazienkowskiego. O pardon - mostku północnego. Ale przez 1,5 roku nic się nie stało, to po co uważać. Wystarczy tylko niewielki upadek z ok 10 cm, w ochronnym etui, na gumę, żeby wbić i złamać jedno z 3 gniazd usb. Oczywiście w gnieździe musi być nanostick od myszki, ale kto by zwrócił na to uwagę. A mądrzejsi mówili: "Cwaniaku, spadnie Ci i w najlepszym razie - po usb".

Co robić - biec do serwisu - naprawiaczy - magików (ewentualnie samemu, jeśli nie jesteś związany emocjonalnie z maszynką) i prosić o wymianę usb. Oczywiście uprzednio sprawdź fora i dowiedz się, że taka operacja to koszt ok 150 zł. Ale może się tak zdażyć, że masz na tyle nietypowe usb, że żaden dostawca nie posiada części zamiennych, a Twoje usb to cała płytka. Zajebiście.

I tutaj poproś - w moim przypadku magicy wiedzieli czego chcę - o odlutowanie niesprawnego gniazda. Zabezpiecz do smaku taśmą izolacyjną (a żeby wyglądało jeszcze gorzej i wkurwiało jeszcze bardziej) - najlepiej w kolorze czarnym. I czekaj na okazję na allegro.

Co mnie czeka? Nie kolejne wdrożenie usług google - a niepotrzebna zabawa. I tak zapomnę o spersonalizowanym logonie albo o czcionkach.

Ale to tylko pierwiastek żartu jaki los dotyka mnie obecnie!
Inni mają gorzej, owszem. Ale ja mam wsparcie. Tego się trzymam.

niedziela, 8 lutego 2015

Ziarno Prawdy The Movie - wrażenia mieszane

Uwaga spoilery / ale na tyle delikatne, że ktoś kto jeszcze nie widział Ziarna może czytać.

Reżyseria: Borys Lankosz
scenariusz: Borys Lankosz / Zygmunt Miłoszewski
gatunek: Kryminał / Thriller
produkcja: Polska
premiera: 30 stycznia 2015

Cóż za film! Cóż za film można by rzec. Przyznam się szczerze, że pierwszy raz w życiu będąc w kinie / przed TV / przed kompem tak oglądałem film. Nie interesowała mnie fabuła - szukałem szczegółów. Czy było to krytyczne - na pewno, ale nie miałem takiego zamiaru. Nie jestem krytykiem. Daleko mi do kanałów YT (for example - tylko premiery z Grzegorzem Barańskim na czele). Ale idąc do kina, szedłem tylko z jedną myślą - będę dobrze się bawił - bo "trylogia" Z. Miłoszewskiego dała mi coś, czego nie miałem. Nie hobby - nie jestem bogatym skurwysynem, którego stać na hobby. Na pewno pewnego rodzaju uwielbienie dla twórczości Miłoszewskiego. Już pisałem o tym wcześniej. Polecam po stokroć twórczość Miłoszewskiego. Marzeniem jest ekranizacja "Bezcennego", ale błagam - nie spierdolcie go tak jak Ziarna. Ale od początku.

FILM
Nie jestem znawcą. Jak każdy siadam na dupie i oglądam. Może mnie wyróżniać tylko, że w większości kino jest przewidywalne i niestety nie mam frajdy z końcówek filmów. Powtarzam - większość, nie całość!
Ten film nie jest przewidywalny, jest kawałkiem dobrego thrillera. Tak dobrego, że nie przypominam sobie takiego polskiego filmu. Ale to zasługa fabuły, która oparta jest na powieści Zygmunta od Miłoszewskich. Który zbiera obecnie laury za 3cią część trylogii i jeździ po Europie z premierą pierwszej części. Mam nadzieję, że Hiszpanom spodoba się (mam nadzieję, że napisze bezbłędnie) - El caso del Telak czyli nasi Uwikłani. Sukces ogromny. Pan Miłoszewski, sam pisze o swoich góru na swoim profilu, więc polecam Google i poszperać. 
Książka jest zajebista. Słuchałem jej w większości bez opamiętania. Za co dziękuję autorowi.

Ale co z tym filmem. Tutaj jest inaczej.
Robert Więckiewicz. Lepiej dobranego aktora do roli nie można sobie wyobrazić. Może jedynie B. Linda sprzed 20 lat (żeby pasował wiekowo) mógłby na równi zagrać Prokuratora Teodora Szackiego. Co do samej gry aktorskiej - powtarzam, że znawcą nie jestem, ale na srebrnym ekranie widziałem warszawskiego Prokuratora, nie aktora. To chyba mówi samo za siebie. ALe dość tego ckliwego pierodlenia.

Antysemityzm, jego ukazanie - trochę mi tego brakowało.
Ale książka to nie film - scenariusz różni się od pierwowzoru, do czego scenarzyści mieli pełne prawo i zrobili to dobrze.
Aby prawdzie oddać zadość, krótko o fabule. Film przenosi nas do współczesnego Sandomierza, który historycznie dostał po dupie, ze względu na jego żydowskie korzenie i późniejszy antysemityzm. Wspaniały klimat, ponury, okraszony ciętymi ripostami Prokuratora świat, w którym dochodzi do szeregu zabójstw na tle rytualnym, przez który społeczeństwo staje się żydożercami, ale czy na pewno... 

Dlaczego uważam, że jedną z lepszych polskich sensacji spierdolono? 
1. Scenariusz, którego współautorem jest Miłoszewski
2. Długość filmu - zabrakło mi 20 minut
3. Za mało Sandomierza w Sandomierzu.

Ni jak ma się Ziarno do Uwikłania, w którym zaadaptowano scenariusz w luźny sposób. Więc nie można było robić lekkich odwołań jak choćby spotkania Misi z poprzednią pracodawczynią Szackiego. 
Ad. 1 i 2
Film dla tych, którzy pochłoneli książkę może okazać się niedosytem. Nie mówię tutaj o przemyśleniach i opisach narratora - to przecież film. Jednak wydawać się może, że Miłoszewski z Lenkoszem za bardzo zawierzyli w znajomość powieści. Dla osób, które przeczytały Ziarno, nie ma większego problemu, ale dla zapewne 95% reszty film może się okazać niezrozumiały. Jest to opinia współtowarzyszy z kina, którzy dopytywali o najważniejsze sceny.
Przykłady: 
- spotkanie u Rabina Zygmunta, 1 minuta więcej na rozważania o KWP, które nakierowały później Szackiego byłby właściwsze. (Poza tematem - szkoda, że mimo nowoczesnego wystroju mieszkania Rabina zabrakło pięknych żydówek na ścianach... ach)
- dyskoteka i Szacki z Klarą, krótkie ujęcie, seks w mieszkaniu i rozstanie. Tyle. Brakowało mi rozdarcia Szackiego i jego ludzkiej twarzy przy tej niepotrzebnej decyzji. Za szybko.
- Klara i jej praca przewodniczki i późniejsza pomoc. Szkoda, na prawdę, bo mogłaby być piękna scena z "niechcianym" knock-outem Szackiego przez jej brata.
- krakowski ekspert. Pozbyłbym się w takim natłoku zdarzeń i musu ucięcia czegoś na potrzeby filmu sceny z Krakowianinem i jego żółcią. Bo ani nie wiadomo skąd i dlaczego i po co. Nie wrócono później jak to się miało w pierwowzorze do konkluzji.
- wybuch w lochach. Za szybko... brakuje powiązania ze sceną, krzyku choćby Wilczura.
- sposób dojścia do pierwotnego rozwiązania sprawy. Zabrakło tutaj romansu z Barbarą Sobieraj i motywu jej ojca. Skrócono to nazbyt. Nie do końca spójnie i tutaj można było się pogubić. O spotkaniu Misi w kawiarni z Panią Prokurator z Warszawy nie wspominając (też mi tego zabrakło), ale tego można było się wyzbyć na rzecz ojca B. Sobieraj.
- lochy po raz 3. Może i dobrze, że w ten sposób usłyszano to co trzeba było usłyszeć - i nawiązano po raz kolejny do Klary. Ale telefon od Kuzniecowa, również był na swój sposób fantastyką, więc można było się pokusić o 3 rozwiązanie. Szkoda.
- historyk i jego ostatnie spotkanie. Znów zabrakło pewnej spójności i śmieszności z adaptacji. Która mogła dodać smaczku całej produkcji.
- zauważalny brak konsekwencji w szpitalu przy spotkaniu Szackiego i Sobieraj. Widać, że Miłoszewski balansował pomiędzy scenariuszem i powieścią, dlatego nie wychwycił niuansu.

Ad. 3 
Oglądając kadry z filmu, można byłoby czuć niedosyt. Mało tego Sandomierza. Zabrakło mi specyficznego podejścia Sandomierzan do Ojca Mateusza, czy szerszego spektrum miasta. Do tego te otwockie wille. Gdzie "Skurwiel City" a gdzie Sandomierz!

Dużo tych... braków dla mnie. Ale są mega plusy, za które zachęcam do odwiedzenia kina. To jak Szacki rozprawił się z najlepszym przyjacielem człowieka. Sposób ujęcia, szybkość decyzji. MEGA! Sam sprawca i jego próby przemiany w ostatniej scenie z nim - tego oscarowcy nie grają. Dla niech to za trudne.  

Co do obsady - patrząc na każdego aktora, można sobie przypomnieć szczegółowe opisy Szackiego z powieści. Jednakże wyjątki stanowią regułę. Chodzi o Misię graną przez Iwonę Bielską (Dziękuję za poprawkę Ma Golab). Jedna jedyna scena - zagrana super. Nie dziwi mnie do końca wybór tej aktorki, ale w takim wypadku nie dziwi mi także rezygnacja z późniejszych scen z Panią Prokurator Marią Miszczyk. Bo Pani Iwona niestety nie pasowała by do rozważań Szackiego.

I Modest Ruciński jako Roman Myszyński. Zagrany super. Ale... mimo, że kreacja fantastyczna, szkoda, że nie pomyślano o bonusie dla Audiobookowiczów. Młody aktor Robert Jarociński - byłby moim zdaniem wisienką na torcie. Dlaczego? To zostawiam Wam.

O bonusie dla czytelników pamiętano. Rozważania Prokuratora na temat twórczości Edyty Bartosiewicz versus piosenka promująca film. Pewnego rodzaju oksymoron, który bardzo mi się spodobał.

Kończąc, mimo braku możliwości nawiązań, brakowało mi również niechęci Teodora do Sandomierza, samych Sandomierzan, który opisywałem we wcześniejszych postach. Ale z ręką na sercu... Polecam najlepszy polski thriller jaki ostatnio widziałem.

Post pisano przy wsparciu: Pepsi Max (gdyż dieta) + Queen Margot (za namową małżonki). Połączenie okazało się trafione.

Pijcie, na zdrowie

czwartek, 5 lutego 2015

Google Apps ver. Edukacyjna (Dla Uczelni Wyższych)

Udało się.
Miesiąc przygotowań. Konfiguracji. Tworzenia prostego helpdesku. Zakładania kont zgodnie z wytycznymi lub ich braku. Udało się.

Kolejna POLSKA Uczelnia Wyższa wdrożyła u siebie Google Apps dla Uczelni Wyższych. 
Komercyjna wersja jest marzeniem każdej korpo. 4$ za użytkownika miesięcznie, tutaj jest to w pełni darmowe. Możliwe założenie nieograniczonej ilości skrzynek. 

Krok po kroku/step by step
  • Założenie konta Google Apps
  • krótka weryfikacja domeny oraz licencji edukacyjnej
  • Tworzenie kont pracownikom administracyjnym
  • Równocześnie pobieranie z baz danych struktury studentów oraz implementowanie CSVki do systemu
  • Równoczesne przypisywanie do odpowiednich Google Grup
  • Równoczesne dodawanie odpowiedniej ikony dla pracowników (względy estetyczno-uczelniane)
  • Pierwszy problem - subdomena mimo, iż hierarchicznie jest pod domeną wymaga oddzielnej konfiguracji
    • Cel - studenci będą korzystać z ...@student.nazwauczelni.pl
    • Panel przyjmuje możliwość tworzenia "pod organizacji", jednak w niej konta mogą być tworzone ręcznie. 1200 sztuk - no fucking way!!!
    • Import struktury studenckiej do nazwauczelni.pl - i przenoszenie mozolne, zaznaczając pojedynczo rekordy. (Można byłoby trochę szybciej - ale konta administracyjne już są w "organizacji")
    • Zaznacz wszystko - brak opcji
    • Konta pojawiają się na liście podobnie jak facebook wall - im niżej jesteśmy tym ładują się kolejne.
    • Udało się. 
  • Tworzenie odpowiednich scenariuszy działania oraz reguł wewnątrz appsów
  • Stworzenie strony logowanie na sites.google.com - z wyjaśnieniem idei
  • Sprawdzanie oraz poprawki
  • Pobranie pakietu instalacyjnego dla każdego użytkownika - chrome / drive etc.
  • Ostatni etap - zmiana rekordów strefy dns (mx) - niestety problem - brak haseł do serwera wewnętrzne. Ale powiedziane A - trzeba zamknąć sprawę. Dziś o godzinie 14.30 Google Apps dla Uczelni w pełni funkcjonalne
Co przede mną:
  • Instalacja pakietu startowego
  • Szkolenia
  • Poprawki
  • Przeniesienie możliwych danych - kontakty / poczta
Info z google.com - "Wdrożenie Google Apps zajmuje średnio sześć tygodni." - co jest prawdą - dla jednego człowieka z innymi zadaniami + czas po uruchomieniu.

Piękna sprawa. Zobaczymy jak będzie działać w "strukturze" administracyjnej Uczelni Wyższej.


środa, 28 stycznia 2015

poniedziałek, 26 stycznia 2015

Testowy post nadgarstkowy

 Na rece mam moje uchochane s5 w etui do biegania.
do niego podpiety kabelek micro - usb. W niego wpi´ta jest bezprzewodowa klawiatura z touchpadem. Bedzie mozna popracowac.
Wada - brak polskich fontow - ale to rozpracuje.
Bedzie mozna popisac. Uksztalwotac sie. Zobaczymy jak to wyjdzie.